Miesięcznik „Egzorcysta”
2012 – 2021 r.
Egzorcysta – ogólnopolski miesięcznik katolicki, podejmujący szczególnie tematykę zagrożeń duchowych we współczesnym świecie i przedstawia sposoby obrony przed nimi. Pismo ukazywało się od września 2012 r.
Z ks. Marianem Rajchelem, egzorcystą diecezji przemyskiej, rozmawia Artur Winiarczyk
Jest ludowe przekonanie, że gdy ktoś zaczyna myśleć o samobójstwie, to już diabeł koło niego chodzi i te myśli wzmacnia.
Kiedyś wdowa po samobójcy zapytała mnie, czy to prawda, że jeśli ktoś udaje (szantażuje), że chce popełnić samobójstwo, to mu diabeł pomaga. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że coś w tym jest.
Jednak wydaje się, że taki człowiek ma ograniczoną poczytalność i wolność… I to jest nadzieja, której się chwytamy.
Człowiek ma ograniczoną poczytalność, a w konsekwencji odpowiedzialność, ale to dotyczy jedynie tego momentu. Natomiast zawsze człowiek odpowiada za drogę, którą do tego stanu doszedł. Podobnie jak w uzależnieniu – pijany nie jest poczytalny, ale odpowiada za to, że się upił, tym bardziej, gdy się uzależnił. Mamy tu jednak miejsce dla nadziei. Sytuacja jest podobna do tej, gdy Pan Jezus wołał: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią. Nie wiedzieli wszystkiego, ale to nie wystarczy do usprawiedliwienia.
Może tamten człowiek w procesie „utrwalania” swego uzależnienia nie zdawał sobie dokładnie sprawy, czym to grozi? I trochę to lekceważył?
Na pewno, ale to jest tzw. niewiedza zawiniona. Na przykład lekarz nie może tłumaczyć się niewiedzą z popełnionego błędu lekarskiego. Podobnie chrześcijanin, który nie rozeznał pokusy. „Rozeznawanie duchów”, charyzmat znany w Odnowie w Duchu Świętym (czy coś pochodzi od Ducha Świętego, czy złego ducha), konieczny jest wierzącemu w Chrystusa. Ojciec kłamstwa wykorzystuje każdy błąd kuszonego.
Jak wielki ciężar przygniata kogoś, kto się na ten ruch decyduje… Może za wielki. Mówi się, że Bóg nie da krzyża większego, niż człowiek jest w stanie unieść. Jak wytłumaczyć wtedy te samobójstwa?
Ten ciężar nie spadł nagle, ale rósł długo. Na pewno Bóg nawoływał do powrotu ze złej drogi, ale natchnienia zostały odrzucone. Ojciec Niebieski walczy do końca. Jeśli jednak człowiek zdecydowanie wybrał zło, Bóg nie będzie działał wbrew jego woli. Wolność to nie tylko przywilej, ale i odpowiedzialność.
Czyli jeśli człowiek będzie odrzucał Boga i sam sobie torował drogi w życiu, to Bóg uszanuje jego wolę. Ale to oznacza, że nie ustrzeże go przed konsekwencjami i człowiek może tego nie unieść.
Pierwsza część wynika z daru wolnej woli, druga – z naszej odpowiedzialności za ten dar.
Może trzeba by odróżnić samobójców całkowicie świadomych swego czynu i jego duchowych konsekwencji od tych, którzy nie chcą do Boga zawołać…?
Nasza świadomość na ziemi nigdy nie jest „całkowita”, dlatego łatwo ulegamy pokusom. Ale przecież wiemy, od kogo one pochodzą i to powinno wystarczyć do ich odrzucenia. Jeśli ktoś nie chce przyjąć Bożej pomocy dla zasady (np. ateista, satanista), to robi to świadomie. Najczęściej samobójca jest tak udręczony walką, że przyjmie argument: będę miał spokój! I w tym widać różnicę: ateista podejmuje decyzję z premedytacją, a udręczony przez zniewolenie.
Czy zły duch zawsze asystuje przy próbach samobójczych? Pismo Święte mówi, że jest zabójcą, więc tam, gdzie dochodzi do zabójstwa, będzie i on ze swymi pokusami?
Pismo Święte nie myli się. Jedynym celem złego ducha jest zniszczenie osoby, dokładniej: Bożego obrazu w niej. Największym osiągnięciem dla niego jest, gdy człowiek robi to własnymi rękami. Wydaje się, że takiej okazji zły duch nie przegapi, będzie usilnie „pomagał” samobójcy.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 38/2015
Bóg nikogo nie odrzuca, każdy ma u Niego szansę – „Mojżesz kazał takie kamienować. A Ty co mówisz?” (J 8,4). Bóg czyni więcej: często odrzuconego, nawet przez najbliższych, powołuje na współpracownika w nawracaniu innych, również tych, którzy go odrzucili.
Poniżej zamieszczam świadectwo potwierdzające, że „drogi Boże nie są jak nasze”:
„Ojciec alkoholik. O godz. 2.20 dzwoni telefon: tato miał zawał. Mama jest przerażona, mówi, że to już koniec. Pakowanie w pośpiechu, wyjazd w daleką drogę. Może zdążę się pożegnać… Jezu, zlituj się nad moim tatą. Nigdy nie modliłam się tak żarliwie o niego, nigdy nie modliłam się, żeby przestał pić… Ale teraz ulituj się!”.
Jak to możliwe, żeby nie modlić się za ojca – i to w takiej potrzebie? Na szczęście jeszcze nie jest za późno. Można w kilka dni naprawić błędy całego życia. Decyzja natychmiastowa, realizowana od zaraz. I przy pierwszej możliwości ucałowanie rąk ojca-alkoholika. Także zmiana w mamie i całej rodzinie.
„Godz. 11.00. Jesteśmy na oddziale intensywnej terapii. Pani doktor mówi: »Pacjent w zasadzie nie żyje, za niego pracują maszyny. Nawet gdyby się obudził, to stan będzie wegetatywny«. Jestem przy łóżku ojca… Całuję pierwszy raz w życiu ojca w ręce, serce mi wali, dziękuję Bogu, że mogę się z nim pożegnać, dziękuję Bogu za mojego tatę. Jego oczy są zamknięte, a moje się otwierają… Mama żegna się z mężem, błogosławi go i całuje, jest spokojna (po opatrzeniu ojca sakramentem namaszczenia chorych ojca Bóg i ją umocnił). W ufnej modlitwie oddaje ciało i duszę męża w ręce Maryi. Akty strzeliste lecą do nieba jak błyskawice”.
Do tej pory mama miała dla niego tylko słowa odrzucenia. Dopiero teraz oddaje męża Bożemu miłosierdziu. Łaski sakramentu spływają nie tylko na umierającego, ale i na bliskich.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 107/2021
„Źle jest człowiekowi samemu”, bo został stworzony do wspólnoty. Jego pierwszym środowiskiem jest rodzina, ona ma największy wpływ na kształtowanie osobowości. Stąd troska Pana, by w niej było jak najwięcej Bożego czynnika, czyli miłości („Bóg jest miłością”). Pierwszym zadaniem małżonków, potem rodziców, jest tę troskę przejąć, współpracować z nią i przekazywać potomkom. Jest to odpowiedź na potworne ataki nienawiści i wszystkie plany destrukcji tego wspaniałego dzieła Bożego.
Stójmy na straży życia każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Inaczej wszystkie dobrodziejstwa cywilizacji nie będą miały sensu.
Doświadczani atakami piekła, chrońmy się w ramionach Boga, a konkretnie w Kościele Chrystusowym. W nim znajdziemy pomoc do wytrwania w godności dzieci Bożych nawet za najwyższą cenę.
Widząc początki tyranii w narzucaniu obcych i nienaturalnych zasad życia w każdej dziedzinie, sami nie wpadajmy w taki fanatyzm. Dbajmy o oczyszczenie i pogłębienie swojej wiary, ale też walczmy o własną godność i jej fundament.
Brońmy rodziny! Brońmy życia! Brońmy wiary! Brońmy wolności!
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 106/2021
Przyjechała do mnie rodzina z dwójką dzieci. Wysiadła mama. Nie było wątpliwości, że to ona potrzebowała pomocy. Twarz miała nie tylko smutną, ale jakąś nieobecną, przestraszoną, „z innego świata”. Jej stan psychiczny i duchowy był następujący: kobieta miała skrupuły (spowiedzi odbywały się niemal codziennie), dręczyło ją przekonanie o własnym odrzuceniu (potępieniu), o pogrążeniu w grzechach przeciwko Duchowi Świętemu. Beznadzieja.
Taki stan zaczął się od momentu wyjścia ze wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Odeszła, bo pewna niewiasta przekonała ją, że wspólnota jest heretycka, a prowadzący kapłan to sługa szatana. Kobieta była straszona karami Bożymi z elementami złorzeczeń, oskarżana o złą wolę. Zerwała więc z ową niewiastą, ale pozostały dręczenia oraz przymus długich modlitw, narzucanych również bliskim, a ponadto m.in. przymus wyjazdów do różnych kościołów. Przez fałszywą prorokinię została zniszczona ufność w Boże miłosierdzie. Tu już następowało odejście od wiary katolickiej (bo owa wspólnota uznana została przez Kościół), a uleganie demonom.
Problem samozwańczych, psychopatycznych liderów (naśladujących wschodnich guru), zawsze nieomylnych i żądających ślepego posłuszeństwa jako bezwzględnego warunku zbawienia, jest problemem szerszym. Niestety, dość często przydarza się wspólnotom Odnowy w Duchu Świętym, zwłaszcza pozbawionym asysty kapłana. Tacy liderzy są przekonani, że skoro oni powołali wspólnotę albo w niej posługują długo, to zdobywają charyzmat nieomylności w każdym calu. Każdą uwagę krytyczną przyjmują jako atak na siebie. Uważają siebie za namaszczonych proroków Boga i Jego obrońców, dlatego żądają bezwzględnego posłuszeństwa.
W Kościele katolickim przewodzi Duch Święty, który „tchnie, kędy chce”. Owszem, posługuje się ludźmi, ale poddanymi Jego natchnieniom, a nie zapatrzonymi w siebie. Każdy charyzmat ma być nieustannie rozpoznawany przez wspólnotę, kapłana-asystenta, spowiednika itd., a nie oparty na własnym przekonaniu. Tam, gdzie dzieją się sprawy Boże, bardzo aktywne są złe duchy, które wykorzystują każdy błąd i potęgują jego skutki. O tym powinni być poinformowani wszyscy członkowie wspólnoty.
Dochodzi czasem do tego, że nadużycia traktowane są jako coś, czego nie da się uniknąć w tych wspólnotach. Tymczasem nadużycia i błędy poszczególnych osób powinny być oceniane indywidualnie jako ich wady. Z nadużyć małżonków nikt nie wyciąga wniosków (poza postępowymi „zbawiaczami” świata), że należy atakować samo małżeństwo i rodzinę.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 105/2021
„Wróć, synu, wróć!” – woła Ojciec nieustannie i poprzez ufność prowadzi nawet największych buntowników do żalu za grzechy, nawrócenia oraz posłuszeństwa Jego woli w każdej sytuacji.
Taki zwrot nie dokonuje się automatycznie, po upadku w grzech. Trzeba niekiedy długiej serii błędów (cena wolności!), by wreszcie zrozumieć, o co w tym życiu chodzi i wyciągnąć ręce do Boga. On z nieskończoną miłością odnajduje zagubioną owcę i przywraca rodzinie.
Wybór ze wstydu
„Kiedy życie wymykało się spod kontroli, wszystko, czego się dotykałam, rozpadało się, nic mi nie wychodziło. To wpędzało mnie w obłęd; gniew, złość i gorycz towarzyszyły mi każdego dnia. Nienawidziłam nocy, źle spałam. Emocje brały górę nade mną: smutek, gorycz i bezsens. Mama doradzała wizytę u psychiatry. Świat daje nam rozwiązania; wystarczy wziąć tabletkę i uśpić w sobie gniew, złość, może i demona, przeżywać życie nierealnie. Nie zdecydowałam się, wstyd był silniejszy. Zawsze chciałam uchodzić za osobę silną.
Ktoś jednak musiał mi pomóc. Wymyśliłam sobie, że to może być Bóg. Nigdy przedtem nie prosiłam Boga o pomoc. Dla mnie relacja z Nim była tylko suchym faktem, moja wiara była martwa, ale zdecydowałam się, żeby nie pójść do psychiatry. Nie było w tym nawrócenia, wybrałam tę drogę ze wstydu. Ze swej strony obiecałam, że w zamian będę uczestniczyć w piątkowej mszy świętej. I tak zrobiłam”.
Biznes – nowa „gwiazda przewodnia” – nic nie dzieje się bez interesu. To kupieckie myślenie przenosimy na sprawy wiary: żeby coś dostać od Boga, trzeba Mu coś dać (niemal Go przekupić). Nie mamy potwierdzenia przyjęcia umowy przez Pana Boga, ale zakładamy je: „Przecież ja się umówiłem!”. Można szukać Boga… w zły sposób.
„To moje chodzenie trwało ponad rok. Niewiele się zmieniło. Dziś oceniam, że niewiele światła dochodziło do mnie. Nawet nie oczekiwałam zmiany mnie samej, czekałam na cud, że inni zmienią się pod wpływem mojej modlitwy, ja nic sobie nie wyrzucałam, ale otoczeniu obok mnie bardzo wiele. Na tej drodze byłam przegrana”. To kolejne błędy w naszej „dyplomacji” z Bogiem: oczekiwanie cudu za tak małą cenę! W dodatku cudem miała być przemiana świata, który nas otacza, bo sobie nic nie zarzucamy. Sam fakt zwrócenia się do Boga zostaje jednak przez Niego doceniony. Dobry Pasterz może już zacząć naprowadzać zagubioną owcę na właściwą drogę. Na tę chwilę Bóg „schował” miły prezent: rolę Matki Bożej w rodzinie, rolę najlepszej Wychowawczyni.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 102/2021
Małe dzieci, jeśli nie są chore, są radosne. Dostrzegają nawet najmniejsze piękno i cieszą się nim. Potem „życie je uczy”. Poznają zło – dziś dokonuje się to przez bajki, zabawki, gry – i jeśli dadzą się w nie wciągnąć, tracą pierwotną radość. Jeśli jednak zechcą, odnajdą ją. Czasem to szukanie trwa długo, ale wtedy większa jest też radość z odnalezienia
W 2009 r. dostałam nadprzyrodzoną łaskę wiary, nadziei i miłości. Dostałam łaskę żalu doskonałego, w którym ból przeniknął najgłębszą istotę mojej duszy, odczułam miłość Bożą. Poznałam wtedy, że tylko Bóg istnieje naprawdę i że miłość miłosierna zbawia świat. Bóg przebaczył mi nienawiść do ojca oraz brak żywej wiary, które hodowałam w sercu od dzieciństwa”. Odnaleziona radość nie jest dana na zawsze. Można ją utracić, bo człowiek, mocno doświadczony, jest coraz słabszy. Kolejny powrót do prawdziwej radości jest jednak możliwy, choć coraz trudniejszy.
10 lat w związku niesakramentalnym
„Po tym pierwszym nawróceniu przeszło 10 lat tkwiłam w związku niesakramentalnym, pracując w Holandii. W tym czasie uważałam się za «dobrego katolika». Chodziłam do kościoła, do spowiedzi świętej, w której okłamywałam siebie i Boga, że to tylko «przyjaźń». Chodziłam do komunii świętej, bo uważałam się za nawróconą. Wiedziałam, że robię źle, a mimo to zagłuszałam wyrzuty sumienia. Tak zły duch wszedł do mojego życia, chociaż tego nie widziałam”. Po „nawróceniu” następuje okres 10 lat życia w związku niesakramentalnym. U Pana Boga człowiek jest naprawdę wolny! Nawet obdarowany cudem, może od Boga odejść. Wystarczy kłamstwo kusiciela i rozbudzony popęd. Nasz Pasterz szuka jednak zagubionej owcy. Jej przebudzenie może być bolesne, ale i uzdrawiające.
„Po wielu latach zaczęłam odmawiać Nowennę Pompejańską. Miałam ciężkie doświadczenie jakby walki w sercu, tj. sądu nad moją duszą. Zobaczyłam w niej samo zło. Byłam przekonana, że w tym stanie zostanę potępiona. Ciemność, jaka opanowała mój umysł, zupełnie go wyłączyła, serce skamieniało, myślałam, że umieram, tylko błagałam o pokutę. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu, to pragnienie, by doczołgać się do konfesjonału. Śpiewałam też Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Ta modlitwa była jak płatek róży, za który Matka Boża trzymała mnie, żebym nie runęła w dół. Przerażona, wróciłam do Polski szukać ratunku”.
Pójście za demonem, nawet nie całkiem uświadomione, zamiast obiecanego szczęścia prowadzi do ruiny we wszystkich sferach życia. Człowiek na własnej skórze szybko przekonuje się, że ta droga prowadzi do śmierci. I wtedy słyszy cichy, ale wyraźny głos Pasterza: „Wróć do Mnie!”.
„Zeszłam do poziomu życia wegetatywnego, byłam martwa, żyjąc. Ręce miałam jakby skute kajdankami. Prawie nic nie mówiłam. Nie pracowałam. Traciłam świadomość. Zły wkręcał mnie w wewnętrzne piekło. Nie rozumiałam ludzi, którzy chcieli mi pomóc. Każdy dzień zaczynałam od myśli, że będę potępiona. Odczucie odrzucenia, ciągłe wyrzuty sumienia, brak przebaczenia, brak uczuć, łez, serce z kamienia. Widziałam tylko zło i kłamstwo”.
„Zaglądanie” w świat zła (przez horrory, gry, złe uczynki itp.) może prowadzić do obsesji szukania zła wszędzie dookoła. Wreszcie następuje odrzucenie wszelkiego dobra. Wtedy zostają tylko ciemności i strach. Ale dobro cały czas istnieje i próbuje dotrzeć do świadomości zagubionego człowieka
„Przez cały ten czas miałam świadomość, że tylko miłość do Boga mogłaby mnie uratować, ale jej w sobie nie czułam. Bałam się Boga. Wyobrażałam Go sobie jako surowego Sędziego. Wbrew woli, trzęsąc się ze strachu, zmuszałam się do spowiedzi i komunii świętej. Do tego doszły głosy, które słyszałam w głowie. Zły duch przejął kontrolę nad moim umysłem, myślami. Katował mnie wewnętrznie całymi tygodniami. Traciłam świadomość, dwa razy wpadłam w trans. Lęk zszedł do podświadomości. Dwa razy byłam w szpitalu psychiatrycznym. W nim też jest Bóg. Z perspektywy czasu widzę Go tam wyraźnie”.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 100/2020
Mamy dwie drogi do wyboru – Bożą, ułożoną w miłości Ojca, oraz drugą, poprawioną przez człowieka za „poradą” złych duchów.
Bóg stworzył wszechświat, ziemię i człowieka. Bóg Wszechmogący interesuje się człowiekiem i troszczy się o niego. Najpiękniejszą troską jest ta, która pochodzi z nieskończonej miłości. Tylko taka miłość może znosić kaprysy ukochanego dziecka, sięgające buntów i bluźnierstw. Z takim człowiekiem Bóg zawarł Nowe Przymierze – nie na papierze, ale na krzyżu. Przebaczył, oczyścił, przywrócił godność swego dziecka, ubogacił z boską hojnością. Ten proces przyrzekł prowadzić nieustannie – aż do ostatniego dziecka na ziemi – bo wszystkie chce mieć u siebie, na zawsze! Tam będziemy oglądać Boga „twarzą w twarz”.
Cegły i mur
Świat wokół nas, dar Ojca, jest otwarty, przeciekawy, pełen radosnych niespodzianek. Zachęca do wdzięczności i miłości. Najważniejszym naszym zadaniem jest nauczyć się jej w jak najwyższym stopniu. Nie z książek, ale żyjąc z ludźmi – najpierw bliskimi, potem z coraz dalszymi.
W tym pięknym zadaniu tkwi przeszkoda: nasze błędy, które przy pewnym stopniu świadomości stają się buntem przeciw Bogu, czyli grzechem. Początek stanowi niechęć, potem złość na drugiego, chęć szkodzenia, wreszcie złorzeczenia i nienawiść. A nienawiść to znak rozpoznawczy satanistów i kierunkowskaz z napisem: „piekło”. Pamiętajmy, że obok największego skarbu znajduje się też największa trucizna, czyli nienawiść. Z nią i jej sługami nie miejmy nic wspólnego. Nienawiść ma pozanaturalne źródło. To odwieczny wróg, który zrobi wszystko, by człowieka nie wpuścić na drogę miłości, a przynajmniej jak najszybciej z niej zawrócić. Działa długofalowo i perfidnie, np. stara się, by człowiek nie zauważał tego, co małe i piękne – przesłania je czymś wielkim, krzykliwym, a najlepiej budzącym grozę i agresję. Ciszę, w której Bóg przemawia, zagłusza wrzaskiem. Miłość, istotny rys „obrazu Bożego” w człowieku, przykrywa warstwą nienawiści, chęcią zemsty, brudem. Wykorzystuje z piekielną inteligencją nową technikę, a przede wszystkim nasze grzechy.
Jak się bronić? Po pierwsze nie zakrzykujmy świerszczy i ptaków, nie zagłuszajmy wątpliwości, trudnych rad i natchnień Bożych (bo Bóg przemawia w ciszy). Nie depczmy małych, słabych, patrzmy „po Bożemu”: stawajmy po stronie prawdy, choćby tam byli sami „słabi”.
Po drugie: doceńmy godność dzieci Bożych. Nie dajmy sobie wmówić: „Jesteś wart więcej!”. W pogoni za wielkością nie gubmy skarbu Bożej miłości! Zrozumiejmy, że małe rzeczy też są piękne, a dobrze ułożone wchodzą w skład wielkich. Z małych cegieł powstaje olbrzymi mur! Człowiek został powołany, by być cząstką najwspanialszego dzieła: rodziny Bożej. To najwyższe wyniesienie stworzenia przez Stwórcę. Miłość stanowi najczulszy, najdoskonalszy, najbardziej Boży dar, który Stwórca dał człowiekowi, by go strzegł i rozwijał. Zapewnił wszelką pomoc i ochronę, ale też obarczył odpowiedzialnością. O miłość od wieków toczy się walka. Początek to przegrana człowieka i miłości. Przełomu dokonał Syn Boży, którego Ojciec posłał na ziemię. Na krzyżu Boża miłość wyrównała wszystkie zdrady i profanacje, przywróciła nam szansę powrotu do miłości, nawet z najgłębszej przepaści. Czytelnym znakiem jest nawrócony na krzyżu Łotr. Dostrzeżmy cenę, jaką za nas dał Bóg!
Naszą sytuację ukazuje obraz człowieka tkwiącego na cienkiej nitce, znajdującej się nad przepaścią wypełnioną ogniem. Ową nitkę trzyma Pan Bóg. Jest to obraz kruchości człowieka oraz miłości Ojca Niebieskiego. Nie ogień jest tu ważny, ale Ojciec.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 98/2020
„Bojowaniem jest żywot człowieka” (Hi 7, 1). Życie na ziemi jest walką o najwyższą stawkę – o szczęście wieczne. Walka o nie to nie łagodne wchodzenie na górę wydeptaną ścieżką, ale droga pełna przeszkód, niebezpieczeństw, zasadzek wroga i niemal niezliczonych możliwości błędów, a nawet ostatecznej klęski.
Ludzkie siły są bardzo ograniczone. Możemy zlekceważyć problem, nie dostrzec go, nie docenić kusiciela, ale też „zapomnieć” o najdoskonalszym Przewodniku, Dobrym Pasterzu i pójść na skróty, drogą pozornie łatwiejszą, lecz zgubną. Niestety, wielu ludzi próbuje tych skrótów. Zaczęło się od „ciekawości grzechu” – już w raju. Dziś niebezpieczeństwo bardzo wzrosło.
Gdyby człowiek był zdany na własne siły, nie miałby szans na osiągnięcie celu – szczęścia wiecznego. Wystarczy jednak uwierzyć, że nie jesteśmy „z przypadku”, poddani tylko prawom pokoleń, jak coroczne zbiory, czerpiące od poprzednich i przekazujące następnym. Wprawdzie Pan Jezus porównuje królestwo Boże do zasiewu, ale decydujące działanie przypisuje Gospodarzowi, który doskonale panuje nad tym, co dzieje się w Jego gospodarstwie. On daje konieczną pomoc, która nie tylko wyrównuje siły w walce z „mocami ciemności”, ale je przewyższa i zapewnia zwycięstwo.
Sytuacja obecna
Każdy człowiek pozostaje pod opieką i ochroną, otoczony miłością Boga. Otrzymał wszystko, co konieczne do przejścia przez ziemię za Pasterzem i wejścia na ucztę weselną w szacie godowej. Ponieważ errare humanum est (popełnianie błędów jest ludzką rzeczą), miłosierdzie Boże jest nieustannie otwarte na przebaczenie, powrót, pojednanie… Czeka. To, w co wierzymy o Bożej miłości, miłosierdziu, przebaczeniu, radości z powrotu synów marnotrawnych, dzieje się nieustannie w życiu każdego z nas.
Jest pewne, że każdy człowiek ma szansę na dojście do nieba. Dlaczego jednak Pan Jezus w Kościele ostrzega wiele razy przed odejściem na zawsze w królestwo ciemności? Bo we wszystkich decyzjach Bóg zostawia człowiekowi wolność wyboru. U Boga jesteśmy zawsze wolni. Mimo obciążeń i niesprzyjającego środowiska zachowujemy wolność w podejmowaniu decyzji. Nie możemy się usprawiedliwiać, że musieliśmy tak wybrać albo że pokusa była silniejsza od nas (Bóg przygotował dla nas wystarczającą pomoc). Jeśli odeszliśmy od drogi zbawienia, najpierw znajdźmy drzwi, którymi wpuściliśmy wroga do naszego życia i daliśmy się wyprowadzić z naszego (i Bożego) domu. Wróćmy na drogę dzieci Bożych i pilnujmy naszego miejsca przy Jezusie, w Kościele. Nie szukajmy „usprawiedliwienia” tylko w grzechach przodków czy innych ludzi (one ułatwiają wejście w grzech, ale nie zmuszają do popełnienia go).
Historia każdego człowieka jest bardzo ciekawa, a w niej najważniejsze i najpiękniejsze jest zmaganie ze złem oraz dążenie do doskonałości, która w języku religijnym nazywa się świętością. Przy okazji tego zmagania poznajemy coraz dokładniej moc i miłość, sprawiedliwość i miłosierdzie Boga oraz Jego samego. Poniżej zamieszczam świadectwo mężczyzny ok. 35 lat.
ks. Marian Rajchel
Fragment artykułu pochodzący z Miesięcznika Egzorcysta nr 97/2020
„Niedziela Przemyska”
do 2021 r.
Niedziela to ogólnopolski tygodnik katolicki z ponad 90-letnią tradycją. Czasopismo jest źródłem informacji o Kościele katolickim w Polsce i na świecie. Podejmuje tematykę religijną, etyczną, społeczno-polityczną, historyczną, a także ekonomiczną.
Z ks. prof. prał. Marianem Rajchlem, archidiecezjalnym egzorcystą, rozmawia ks. Zbigniew Suchy (cz. 1).
Ks. Zbigniew Suchy: – Tradycyjnie, na początku spotkań w tej rubryce proszę moich rozmówców o przybliżenie swojego curriculum vitae.
Ks. prof. prał. Marian Rajchel: – Urodziłem się 25 września 1937 r. w Iwoniczu Zdroju. Tam też, w czasie okupacji, rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, którą kontynuowałem w Kostarowcach, a później w Sanoku. Z jedenastoklasowej szkoły w Sanoku wyrzucono mnie w dziesiątej klasie za niepoprawność polityczną. Do matury uczyłem się korespondencyjnie i zdałem ją w Krośnie. W 1955 r. wstąpiłem do Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Po święceniach kapłańskich, które przyjąłem z rąk bp. Bardy w 1961 r., rozpocząłem studia z psychologii na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie. Jako wikary pracowałem w Babicach nad Sanem, w parafii Jasło Fara oraz w Radymnie. Równocześnie zacząłem wykładać psychologię w przemyskim seminarium. W 1968 r. zostałem proboszczem w Malcach. Później posługiwałem w parafii Łańcut Fara. W 1975 r. otrzymałem zadanie organizacji parafii przy ul. 3 Maja w Jarosławiu, gdzie wybudowaliśmy najpierw drewniany, a później murowany kościół, który został poświęcony w 1984 r. W 1993 r. założyłem tam rozgłośnię „AVE Maria”, z którą, pięć lat później, przeniosłem się do Jarosławskiego Opactwa. Od 2000 r. pełnię funkcję egzorcysty.
– Chciałbym najpierw trochę ośmielić naszych Czytelników. Kiedyś, będąc w Częstochowie, trafiłem na światowy zjazd egzorcystów. Trochę speszony, uciekłem za balaski i tam czekałem na apel. Uspokoiłem się jednak, kiedy zauważyłem, że podczas apelu jeden z egzorcystów zaczął drzemać. Pomyślałem: to jednak normalni ludzie. Jak to jest z tymi egzorcystami?
– Myślę, że faktycznie jesteśmy trochę okryci tajemnicą, a to nie wychodzi na zdrowie nikomu. Każdy ksiądz ma w sobie moc wyrzucania złego ducha, ona jest we władzy kapłańskiej, a zastrzeżona jest biskupowi, tzn. może to robić ten, którego biskup wyznaczy i któremu pozwoli prowadzić te modlitwy. Nie potrzeba do tego odrębnych święceń ani szkolenia, wystarczy mieć ducha wiary i trochę odwagi, żeby się nie bać, bo zły duch wyczuwa każdy lęk. Nic nadzwyczajnego tu nie ma. Nieraz mnie ludzie pytają, czy widziałem demona. Nie, nie miałem wizji demona. Ludzie opętani widzą demony, ale mają też piękne wizje: widzą Pana Jezusa, Matkę Bożą, świętych, bo dla nich jest to konieczne. Mają za dużo wiadomości o złu, a za mało wiadomości o dobru, więc – tak sobie to tłumaczę – Pan Bóg daje im takie piękne wizje, żeby się nie bali i zaufali Mu. Ja nie miałem takich wizji. Kiedyś demon powiedział mi przez osobę opętaną: „Ona tu jest. Ona jest na każdym egzorcyzmie. Wiesz o tym?”. No, nie wiedziałem, choć miałem taką nadzieję. Jeśli jest Matka Boża, to jest to dzieło Boże. To jest tak samo jak przy sakramencie pojednania. Dlaczego nikt się nie dziwi, że ksiądz ma władzę odpuszczania grzechów? To jest niesamowita moc. Dlaczego nikt się nie dziwi, że ksiądz może przemieniać chleb w Ciało, a wino w Krew Jezusa? To jest o wiele większa moc niż moc egzorcysty. Ale do tego już się przyzwyczailiśmy. Egzorcyzmy to normalna praca duszpasterska. Sam nigdy bym nie wpadł na to, żeby się zająć egzorcyzmami. Wciągnął mnie śp. ks. Wójtowicz, który szukał pomocnika i w jakiś sposób trafił na mnie, a ja nie umiałem się wykręcić.
– Powiedział Ksiądz, że opętani mają nadmierną wiedzę o złu, a nie mają wiedzy o dobru. Każde zdobywanie wiedzy kosztuje pewien wysiłek. Czy to nie jest podstęp szatana, że wiedza o złu przychodzi łatwo?
– Tak, on chce nas przekonać, że w świecie jest tylko zło, że zło dominuje i rządzi. Chce zająć miejsce Boga w wyobraźni człowieka. Będzie więc na każdym kroku przekonywał, że on jest wszędzie, że on wszystko wie. Nieprawda, on nie zna naszych myśli, zna tylko te myśli, które sam nam podsuwa, czyli pokusy. Nasze myśli zna tylko Pan Bóg.
– Zdarza się, że jako spowiednik spotykam się z osobami, które myślami wracają ciągle do swoich starych grzechów, które zostały już odpuszczone. Zachęcam wtedy, żeby już się tym nie zajmować, bo szatan to wykorzystuje.
– Słusznie. Grzech odpuszczony nie jest już narzędziem w ręku szatana, natomiast nasz strach, wątpienie w to wybaczenie może być dla niego narzędziem. Powracanie do przebaczonych grzechów jest błędem.
Niedziela przemyska 32/2018, str. VI
Z ks. prof. prał. Marianem Rajchlem, archidiecezjalnym egzorcystą, rozmawia ks. Zbigniew Suchy (cz. 2)
Ks. Zbigniew Suchy: – Spotkania z egzorcystami cieszą się zawsze ogromnym zainteresowaniem. W księgarni także widzę masę książek poświęconych tej tematyce, a także wizjach końca świata. Skąd bierze się ta ciekawość czy nawet fascynacja?
Ks. prof. Marian Rajchel: – Nie zawsze tak jest, bo byłem na spotkaniach, na których było bardzo małe zainteresowanie. To chyba zależy od wielu czynników. Natomiast wierzę, że młodzież się tym interesuje. Młodzież jest szczególnie atakowana przez zło, łatwo oddaje pole złemu i odchodzi od Pana Boga. Mało tego – wmawia się jej, że to jest znak postępu, kultury, tolerancji. Wszyscy mają nie tylko dopuszczać zło, ale i chwalić, czcić tego, który czyni zło. I dlatego, w takim zdrowym odruchu, szukają odpowiedzi. To nie są jeszcze ci ludzie, którzy już „wdepnęli”, ale ci, którzy już coś zobaczyli, ale jeszcze się zastanawiają i szukają argumentów. Problem słabości człowieka to odwieczny problem. Jest dużo takich sytuacji, w których człowiek mógłby – a nie chce i tłumaczy się, że nie może – czynić dobra. Bo łatwiej jest wpadać w zło. Jednak zawsze jest jakiś głos, który dobrze radzi. Nawet ludzie opętani wspominają, że mieli ostrzeżenia, ale ten głos Boży był delikatny, a pokusy są bardzo nachalne. Taki człowiek bardziej boi się demona, niż kocha Pana Boga. Słaba miłość nie pociągnie. Wielki strach na pewno wciągnie.
– Czytając pierwszy tomik „Z Bogiem albo…”, w połowie lektury miałem już ochotę przyjechać do Księdza, żeby się wyegzorcyzmować. Taki niepokój się we mnie zrodził, że być może ja też… Jak się nie przestraszyć?
– Kiedyś młody lekarz opowiadał mi, że kiedy uczyli się o chorobach, to studenci każdą chorobę rozpoznawali u siebie. Z chorobami duchowymi może być podobnie. Są pokusy i one dotyczą każdego. Zły duch jest bardziej inteligentny od człowieka, ale tak gardzi człowiekiem, że nie chce się za bardzo wysilać, tylko chce go zdeptać. Zwykle stosuje więc takie same schematy i jeśli człowiek się okaże odporny, wtedy dopiero zaczyna myśleć o poważniejszych pułapkach. Dwie dziewczyny, które odeszły od Pana Boga i którym wydawało się, że wolno im szukać tego, czego chcą, weszły w horrory. Najpierw zaczęły pisać horrory o wampirach, ale uznały, że to jest za mało ciekawe, więc weszły w horrory o demonach. Aby o kimś pisać, trzeba go poznać, a najlepiej zaprzyjaźnić się, więc weszły z demonami w małe pakty. Pan Bóg zaczął znikać z ich horyzontu, coraz mniej o Nim myślały, coraz mniej w Niego wierzyły, a zło było coraz potężniejsze. Człowiek wybiera, może służyć albo Bogu, albo demonowi. Pan Bóg zawsze zostawia wolność człowiekowi, ale demon, jeśli zniewoli człowieka, nie wypuści go łatwo. Trzeba koniecznie odbudować wiarę, że Bóg jest, a po drugie, że w dalszym ciągu mnie kocha, mimo że ja przestałem Go kochać, czyli mieć zaufanie w Jego miłosierdzie, przebaczające zbłąkanemu dziecku. I wtedy można budować drogę powrotu. Zło jest krzykliwe, ale wobec Pana Boga jest pyłkiem. Trzeba zawierzyć Temu, który wszystko stworzył i wszystko może.
– Grzech jest czymś świadomym i dobrowolnym. Kiedy czytałem książkę „W jakim duchu”, było mi żal tej kobiety, która miała przecież dobrą wolę, ujawniła się jednak jej pycha, poczucie wyższości, doskonałości. Okazało się, że szatan poluje nie tylko na tych, którzy sami wchodzą w pole jego oddziaływania, ale także tych, którzy są pobożni. Potrafi wykorzystać czyjeś dobre intencje dla swojego celu.
– Ta kobieta daje świadectwo, że od dziecka słyszała od rodziców: „Bądź grzeczną dziewczynką, a Pan Bóg będzie cię chronił”, więc całe życie starała się być grzeczna i była pewna, że jest przy Panu Bogu, a Pan Bóg przy niej. Później miała pretensje, że nic nie słyszała o demonie, o tym, że on może zafałszować nawet natchnienia Boże. Dzisiaj powtarza się bardzo często, że człowiek może osiągnąć wszystko, jeśli tylko będzie tego mocno chciał. Podkreśla się możliwości dobra w człowieku, nic nie mówiąc o jego słabościach, a po drodze jest dużo takich okazji, gdzie człowiek, tęskniąc za dobrem, może wdepnąć w zło. I tak się właśnie tutaj zdarzyło, ona nie zauważyła, że np. przemoc, którą ona stosuje, nie może być dziełem Bożym. Myślała, że walczy o dobro w duszach swoich najbliższych i uważała, że wszystkie środki są dostępne. Nieprawda. Cel nie uświęca środków. Takie błędy w myśleniu wykorzystuje zły duch. Zły duch może przekonywać, że jak dojdziesz do takiego stanowiska, do takich pieniędzy, do takiej władzy, to będziesz mógł zrobić dużo dobrego, ale po drodze trzeba też trochę złego. A potem zapomina się o tym celu, a wsiąka się w zło.
Niedziela przemyska 33/2018, str. VI
Z ks. prof. Marianem Rajchlem, archidiecezjalnym egzorcystą, rozmawia ks. Zbigniew Suchy (cz. 3)
Ks. Zbigniew Suchy: – Wyczytałem, że w przypadku opętania nie wystarczy spowiedź. Jest potrzebna pomoc egzorcysty.
Ks. prof. Marian Rajchel: – Tak. Księża mówią: wystarczy chrzest, chrzest gładzi skutki grzechu pierworodnego. Owszem, gładzi najważniejsze skutki, przywraca łaskę uświęcającą, kontakt z Bogiem, ale nie likwiduje wszystkich skutków np. cierpienia, śmierci i dostępu pokus do człowieka. Człowiek jest w ciągłej walce. Jeśli się szczerze wyspowiada, żałuje, postanawia poprawę, czyli wypełnia wszystkie warunki, to na pewno Bóg mu przebaczy, chociaż wie, że on za chwilę upadnie znowu, ale zasłużył na przebaczenie. Ale czy to rozgrzeszenie likwiduje wszystkie problemy alkoholika? Zostaje pociąg do alkoholu i on może na drugi dzień pójść i przywrócić całe zło, z którego dopiero wyszedł. Spowiedź odpuszcza grzechy, natomiast skutki, takie jak pociąg, przyzwyczajenie do zła czy lęk przez złem, pozostają. I to jest teren modlitwy, nie tylko egzorcyzmów, ale i modlitwy wstawienniczej, modlitwy osobistej. Trzeba stopniowo z miłosierdziem Bożym się zaprzyjaźnić, darować sobie, tak jak Bóg nam daruje, i krok po kroku wracać do Niego.
– Spotkałem się z tym, że niektórzy ludzie, zwłaszcza młodzi, uważają, że skoro Pan Bóg wszystko wie, to modlitwa wstawiennicza jest niepotrzebna.
– Chrystus wie też, jakie mamy grzechy, więc po co sakrament pokuty? Pan Bóg ustanowił taką drogę, a uwzględnia z całą pewnością ludzką naturę. Ci ludzie, którzy modlą się tylko o przebaczenie grzechów, nie spowiadając się, do końca życia nie będą mieli pewności, czy mają odpuszczone grzechy. Katolik, który się wyspowiada, wie, bo spowiednik mówi do niego: „odpuszczone są grzechy twoje” i ma spokój sumienia, nie musi już do tego wracać. Pan Jezus to uwzględnił. On jest Bogiem, ale nas traktuje po ludzku. My chcemy wiedzieć. Mąż może powiedzieć do żony: „Ty wiesz, że cię kocham, więc po co ci to będę mówił?”, ale jeśli małżonkowie nie okazują sobie miłości, może być tragicznie w tym małżeństwie. Po ludzku trzeba to pokazywać, wtedy my naszą miłość wychowujemy, kształtujemy, rozwijamy i ona się doskonali, coraz bardziej zbliża nas do odwiecznej Miłości. Taka jest droga człowieka do Pana Boga.
– Był taki moment, w którym zacząłem Księdzu zazdrościć, gdy przeczytałem, że przy egzorcyzmie szatan mówi: „Gdyby nie byli za tobą Ona i on, to dałbym ci radę”. Jak się czuje ksiądz, który ma poczucie, że szatan się go boi?
– Pierwszy raz zdarzyło się to przy modlitwie nad maturzystą, który wszedł w opętanie przez to, że kliknął w Internecie napis: „Jeśli chcesz się oddać szatanowi, kliknij tu”. I wtedy właśnie usłyszałem: „Masz szczęście, że on tu jest i Ona”. Wiedziałem, że tak jest, ale co innego, kiedy się słyszy takie słowa na froncie. Dla mnie to była niesamowita radość.
– Egzorcysta jest otoczony ludźmi, którzy go wspomagają. Czy do takiej posługi można się po prostu zgłosić, czy jest to jakieś szczególne posłanie, które się realizuje Bożymi planami?
– Ja zapraszam. Każdy egzorcysta powinien sobie taki zespół zorganizować, bo przy egzorcyzmie nie powinien być sam. Często trzeba trzymać opętanego człowieka, bo ma on niesamowitą siłę. Ja miałem o tyle łatwiej, że mieliśmy najpierw wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym i tamtych ludzi poprosiłem o pomoc, a oni chętnie się włączyli. Niektórzy posługują już kilkanaście lat. Owszem, czasami oberwą, np. pięścią w głowę. To są rzadkie wypadki, ale zdarzają się. Pan Bóg to wszystko ma pod kontrolą. Warunek jest taki: koniecznie stan łaski uświęcającej. W stanie grzechu ciężkiego absolutnie nie dopuszczam. Czasem ktoś z rodziny egzorcyzmowanego chce uczestniczyć i wtedy zawsze pytam, czy jest w stanie łaski uświęcającej. Jeśli nie, to nie radzę, bo demon jest złośliwy, może temu człowiekowi zaszkodzić. Druga rzecz, żeby się nie bać, bo demon to natychmiast wypatrzy. Jeśli człowiek się nie boi, to nic mu nie zrobi. Mnie np. kiedyś powiedział: „Jutro zdechniesz”. W sierpniu minęło pięć lat od tego „jutra”. Są też osoby, które nie uczestniczą bezpośrednio w egzorcyzmie, ale modlą się u siebie w domu w tej intencji. Prosiłem też, żeby codziennie jakąś modlitwę w tej intencji odmawiali. To jest drugi zespół.
Niedziela przemyska 34/2018, str. VI
Z ks. prof. Marianem Rajchlem, archidiecezjalnym egzorcystą, rozmawia ks. Zbigniew Suchy (cz. 4)
Ks. Zbigniew Suchy: – W wywiadzie z Marią Simmą „Zabierzcie nas stąd” pojawia się historia bardzo pobożnego księdza, który popełnił samobójstwo. Wywołało to dużą konsternację w jego wspólnocie zakonnej. Przyjechali do MariiSimmy i ona powiedziała, że on popełnił samobójstwo dla ratowania świata. Zakonnik, który go odnalazł, wyjął z jego kieszeni kartkę, na której ten zapisał, że Matka Boża zapytała: „Czy jesteś gotowy oddać życie za ratowanie świata?”. Co Ksiądz myśli o takiej sytuacji?
Ks. prof. Marian Rajchel: – To dosyć trudny problem. Jeśli chodzi o jakiekolwiek cierpienie, nie tylko duchowe, ale i fizyczne, nie powinno się nigdy mówić: „Daj mi, Panie Jezu, te cierpienia, a jego wyzwól”. Jest w tym jakaś pycha, zarozumiałość. Mówimy w ten sposób: to ja będę zbawiał. Diabeł to wykorzystuje i wtedy zwykle jest tak, że cierpienie przychodzi na tego drugiego, ale pierwszemu nic to nie daje, nie ułatwia. Myślę, że podobnie jest z tym samobójstwem. Tak nie powinno być. Można powiedzieć: „Panie Jezus, jeśli Ty chcesz, odbierz mi życie”. Wtedy oddaje Panu Bogu decyzję, ale samemu nie wolno targać się na własne życie. Mówi się, że Anneliese Michel miała takie opętanie ekspiacyjne za grzechy narodu, ale ona nie popełniła samobójstwa, ona tylko była gotowa cierpieć do końca i to cierpienie przyszło i ją zabiło. Samobójstwo to nie jest wyraz miłości. Demon robi wszystko, żeby człowieka wykończyć jego własnymi rękami. To jego największy sukces. Ale to nie jest działanie Pana Boga.
– Obserwuję czasami pewną niefrasobliwość ze strony młodych księży, którzy się ekscytują egzorcyzmami. Czy można wybierać się w walkę bez siły i posłania Kościoła?
– I tu jest sedno sprawy: to nie może być działanie poza wolą Bożą. Na początku praktyki czytałem książkę o największych opętaniach w Stanach Zjednoczonych i między innymi był tam opisany wypadek, że młody egzorcysta wypędzał złego ducha. Ta modlitwa trwała parę godzin i już zdawało się, że wygrywał. Opętany wcisnął się w kąt i skomlał, że już długo nie wytrzyma i w pewnym momencie odezwał się do tego księdza tak: „Bo będziesz cierpiał”. A ksiądz odpowiedział: „Pan Jezus cierpiał, to i ja mogę cierpieć”. Opętany rzucił się wtedy na niego z wrzaskiem i z radością. Poturbował go tak, że znalazł się w szpitalu. Niby nic takiego złego nie powiedział, prawda? Powiedział. Stwierdził, że będzie zbawiał jak Pan Jezus. To nie tak. Jeśli Pan Jezus chce, niech się tak stanie – to by było poprawne stwierdzenie. A on sam zadecydował, że będzie podobny do Pana Jezusa. Pokora to cudowna cnota.
– Jako dziecko miałem na ręce bardzo dużo brodawek. Ohydnie to wyglądało, a bałem się lekarza. Babcia poradziła mi, żebym umył ręce, wrzucił do tej wody pięć złotych i wylał ją, a kto weźmie te pięć złotych, zabierze ze sobą i brodawki. Babcia była pobożną kobietą i nie mam do niej pretensji, że mi tak radziła. Najgorzej, że straciłem 10 złotych, a brodawki zostały i w końcu wylądowałem u chirurga. Wtedy dużo było takich „recept” na różne przypadłości. Nawet Kościół wtedy uczestniczył w tych uzdrowieniach na stadionie itd. Jak to wtedy było?
– Kiedyś nie wiedzieliśmy, na czym polega bioenergoterapia, traktowaliśmy to jako zdolność od Pana Boga, tymczasem może to być demoniczne. Ułatwił mi Ksiądz odpowiedź, bo myślałem, że te brodawki zeszły po tym zabiegu, bo mogłoby być i tak, ale to by było demoniczne. Demon mógł to wykorzystać.
– Chesterton wyrzucał księżom, że nie mówią o diable, o złu. Mówił, że gdyby był księdzem, to pierwsze, co chciałby przede wszystkim uczynić przedmiotem swojego przepowiadania, to prawda o istnieniu szatana.
– Za mało się mówi o demonie, ale z drugiej strony, jeśli ktoś mówi, to może powiedzieć za dużo. Są dwie strony: światło i ciemność. Jeśli się mówi tylko o światłości, to się kłamie, bo jest też ciemność. I na odwrót. W tym sensie, że nie mówimy całej prawdy, tylko kładziemy nacisk na jej część. Półprawda jest czasem gorsza niż całe kłamstwo.
Niedziela przemyska 35/2018, str. VI
Inne Publikacje
do 2021 r.
Artykuły publikowane w różnych portalach internetowych odpowiadające na pytanie jak możemy nawiązać przyjacielską relację z Panem Bogiem i zaspokoić potrzebę duchowego rozwoju.
Wywiad pt: „Niewidzialni wrogowie” przeprowadzony z ks. Marianem Rajchelem.
Podobno wielu księży nie wierzy w istnienie złego ducha i w opętanie?
Przytoczę słowa złego ducha usłyszane podczas przeprowadzania egzorcyzmu: „Bo wielu księży myśli, że ja jestem tylko w piekle”. Nie, zły duch jest tam, gdzie ludzie go wpuszczą.
W wielu diecezjach, seminariach w Polsce i na świecie nie mówi się o piekle, złym duchu i opętaniach. Dlaczego?
Również zadaję sobie to pytanie. Był to temat tabu. W Kościele egzorcyzmy stały się jakby sprawą wstydliwą, II Sobór Watykański ją ominął. Uważam, że doświadczenia egzorcystów powinno się zebrać i włączyć do nauki teologii i ascezy, czyli wierności na co dzień Panu Bogu. Powinniśmy się uczyć, jak rozpoznać wroga, przewidzieć, kiedy i w jaki sposób zły duch zaatakuje. W ten sposób łatwiej będzie nam się przed nim bronić.
W większości ludzie także nie wierzą w istnienie piekła i działanie diabła…
W 1972 roku papież Paweł VI powiedział, że zły duch rządzi światem, że wtargnął w historię za pozwoleniem ludzi. Po tej wypowiedzi świat był oburzony, a media opluwały papieża, grzmiąc: Jak w XX wieku można mówić o szatanie! Ale w tym samym czasie w wielu państwach rejestrowano kościoły satanistów, kościół Lucyfera. Tak wygląda nasza cywilizacja: oficjalnie mówi się co innego, a w praktyce jest co innego.
Ludzie nie wierzą w istnienie piekła, bo jest to dla nich łatwiejsze, a ukrywanie swojego działania wobec ludzi leży w interesie złego ducha, stanowiąc zarazem jedną ze skuteczniejszych jego akcji.
Czy musimy wierzyć w istnienie diabła, aby się zbawić i być w Kościele? Nigdy przecież nie stwierdzono dogmatu o istnieniu złych duchów. Dlaczego?
Bo nigdy w Kościele nie było z tą prawdą problemów. Kościół nigdy nie wątpił w istnienie i szkodliwe działanie złego ducha. Biblia wyraźnie stwierdza, kto skusił pierwszych rodziców do grzechu, kto kusił Pana Jezusa. Tu nie ma wątpliwości! Pytanie dotyczy konieczności uwierzenia. Mamy obowiązek wierzyć w prawdy wiary, choć nie wszystkie zostały zdogmatyzowane. Trzeba wierzyć zarówno w istnienie aniołów, jak i złych duchów. Bez tej wiary nie da się być w Kościele.
Słysząc o szatanie, ludzie boją się i myślą: „Jeśli zostawię złego ducha w spokoju, to i on zostawi mnie, a jeśli będę z nim walczył, to on mnie zaatakuje”. Czy boi się ksiądz diabła?
Oczywiście, że się go boję! I nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Chciałbym go mocą Bożą wyrzucać z ludzi jak najczęściej. Nie ma co ryzykować. Czy jest taki człowiek, który się go nie boi?! To wielki błąd, jeśli ktokolwiek udaje, że jest mocniejszy od złego ducha.
Czy zły duch uprzykrza życie i utrudnia posługę również egzorcyście?
Świeży przykład może być? Wczoraj o godzinie 23.54, po modlitwie nad opętaną dziewczyną, dostałem bardzo „miły” SMS (zachowałem wiadomość w poczcie, jakby ktoś nie wierzył): „Pożałujesz tego, marny klecho, dotknij mnie jeszcze raz tymi wyświęconymi łapami i swoimi zabawkami, a cię zabiję! Dość już tego, dość, dość, dość… Dość mówię!”. Aż się z tego ucieszyłem. Dlaczego? Bo niekiedy się wydaje, że nasze modlitwy nic nie znaczą, a gdy zły duch się wścieka, to znaczy, że mocno ucierpiał i jest porządnie trafiony.
Inny SMS był taki: „Zdechniesz za to, co zrobiłeś, nie boję się Pani Niebieskiej ani ciebie z tymi zabawkami”. Znowu kłamstwo w wydaniu złego ducha: „nie boję się”, a równocześnie „zdechniesz za to, co zrobiłeś”. Można wyczuć, z kim ma się do czynienia!
Módlcie się za egzorcystów, gdyż nie wolno nam popełnić żadnego błędu, bo wtedy rzeczywiście zły duch może się zemścić.
Arcybiskup Emmanuel Milingo był egzorcystą w Afryce i we Włoszech. Jednak wystąpił z Kościoła.
A dlaczego Judasz odszedł od Pana Jezusa?…
bo człowiek jest wolny…
…tylko u Pana Boga jest wolny! U złego ducha jest zniewolony! Bóg nigdy nie zmusza człowieka, tylko składa propozycje: „Jeśli chcesz, to pójdź za mną”. Pan Bóg namawia, podaje argumenty, podsuwa projekty, ale nigdy nie zmusza. A działanie i opętanie złego ducha polega na przymusie, wzięciu człowieka we władanie, zniewoleniu go i degradacji.
Czy ze złym duchem można rozmawiać?
Spotkałem egzorcystów, którzy przyjmowali jak objawienie wszystko, co zły duch im powiedział. Uważam, że tego robić nie wolno, gdyż zły duch to ojciec kłamstwa. On, nawet przymuszony rozkazem wyznania jakiejś prawdy, dorzuci jeszcze jakiegoś śmiecia. Kiedyś zapytałem złego ducha: „Co zrobić, żebyś z tej osoby wyszedł?”. „Odmówić „Ojcze nasz” po francusku” – usłyszałem odpowiedź. I dwie osoby z zespołu egzorcystów odmówiły modlitwę po francusku! Mówiłem im, że tego nie trzeba robić, lecz one się pomodliły, co oczywiście nic nie pomogło.
Niekiedy sam zły duch rozpoznaje nasze myśli. Pewnego razu zastanawiałem się, czy osoba jest opętana, dręczona, czy tylko udaje. I w myślach rozkazywałem złemu duchowi: „Jeśli jesteś w tej osobie, to w Imię Jezusa powiedz, jakie jest twoje imię”. Po chwili ciszy zły duch objawił się w tej osobie. „Chcesz znać moje imię? Powiem ci” – przemówił.
Czasem trzeba rozkazywać złemu duchowi, by podał imię, to pomaga przy uwolnieniu.
Czytałem, że w Polsce jest około sześćdziesięciu księży egzorcystów i każdego dnia mają co robić. Co znaczy dla księdza być egzorcystą?
Przyznam się, że dla mnie posługa egzorcysty jest teologią praktyczną, której w seminarium nie było. Dzięki niej wiele douczyłem się o Bogu, o człowieku i złym duchu. To nie jest tylko problem dręczeń. Ile satanizmu jest w naszym życiu społecznym, narodowym, a nawet kulturalnym. Ile kłamstw, obłudy, podpuszczania…
Bardziej rozumiem, że Chrystus przyszedł nas wybawić od potwornego zła. Zbawiciel aż taką wielką cenę za nas zapłacił. Gdyby był to drobiazg, Bóg wysłałby anioła. Jezus sam przyszedł jako człowiek, by pokazać nam sposób życia w prawdzie i świętości oraz unaocznić niebezpieczeństwa grożące człowiekowi. To dają mi egzorcyzmy.
Z drugiej strony posługa ta pokazuje mi, że ludzie często nie wiedzą, co w życiu czynią. Nie wiedzieli, bo skazali niewinnego Chrystusa i jeszcze z Niego szydzili. Nie wierzyli, że jest Bogiem i mieli silnego kusiciela. Ludzie opętani i dręczeni na początku dziwią się mojej życzliwości, bo uważają się za odsuniętych, potępionych, napiętnowanych, a tymczasem spotykają się z radością, miłością i słowami: „Dobrze, dziecko Boże, że wracasz”. My, egzorcyści, cieszymy się każdym dobrem i martwimy każdym ustępstwem na rzecz zła. To pogłębia duszpasterską więź z przychodzącymi do nas ludźmi. Niedawno pewna pani powiedziała: „Ja tak bardzo bałam się przyjechać do księdza”. Później pozbyła się tego strachu.
Zastanawiam się, dlaczego jeden egzorcyzm nie wystarczy, lecz trzeba go powtarzać.
Kiedyś dziewczyna zdiagnozowana jako opętana zachowywała się na egzorcyzmie spokojnie, cicho, tylko delikatnie drżąc. Za drugim razem było tak samo, czyli bez większych objawów opętania. Wówczas wziąłem ją na bok i zapytałem, co robi w trakcie egzorcyzmu – czy odnawia pakt z szatanem. Kiwnęła głową, że tak: aby nie było objawów, w tym czasie ona ponownie oddawała się złemu duchowi. Na co taki egzorcyzm? Na nic! Nigdy modlitwa nie działa wbrew woli człowieka.
U osób, które nie chcą być uwolnione, zło wraca. Jeśli zaś człowiek wytrwa na egzorcyzmie – niekiedy całe miesiące – to wyjdzie spod wpływu złego ducha.
Czy zdarza się, że egzorcyzm w jakimś przypadku nie skutkuje?
Niestety, może tak być. Mamy jako egzorcyści świadomość, że nie wszystko może się udać. Zdarza się, że na skutek działania złego ducha nie dochodzi do egzorcyzmu. W pewnym przypadku szatan tak bał się egzorcyzmu, że doprowadził do samobójstwa młodego chłopaka, zanim udało mu się ze mną spotkać. Jak opowiadali później jego koledzy, którzy wieźli go do mnie, chłopak nie wysiadł normalnie z samochodu, ale coś go wydarło przez okienko w drzwiach, i od razu pobiegł do Sanu odebrać sobie życie.
Czy można egzorcyzmować kogoś wbrew jego woli?
Nie. Egzorcyzm to nie czary, wymaga zaangażowania opętanego, konieczna jest jego chęć poprawy i powrotu do Boga. On sam musi walczyć o uwolnienie od złego ducha. Jeżeli tego nie robi, modlitwa egzorcysty nic nie pomoże. Opętanie to stopniowa degradacja, a egzorcyzm jest procesem powrotu do Boga.
Ile egzorcyzmów ksiądz przeprowadził?
Nie wiem, bo ich nie liczę. Trochę by się tego uzbierało. Kiedyś w jednym miesiącu miałem sto dwadzieścia spotkań (wiele zakończonych egzorcyzmowaniem).
Czy miał ksiądz jakiś widowiskowy egzorcyzm?
Wszystkie egzorcyzmy takie są… Kiedyś modliliśmy się nad chłopakiem, maturzystą. Objawy opętania wystąpiły w szkole. Młodzież natychmiast szukała księdza. Pytałem ich, jak poznali, że potrzebna jest pomoc egzorcysty, przecież mogli zadzwonić po psychologa czy psychiatrę? Chłopcy powiedzieli: „Bo ten szczupły chłopak miał taką siłę, żeśmy w czterech nie mogli mu dać rady”, a dziewczyny stwierdziły: „Bo takim wzrokiem na nas patrzył, jakby chciał nas wszystkich w klasie pozabijać”. Odbył się pierwszy egzorcyzm, podczas którego chłopak krzyczał: „Ja wam tego nie daruję!”, a po chwili ciszy spokojne powiedział: „Macie szczęście, że On tu jest i Ona!” (zły duch bardzo niechętnie wypowiada imiona Jezusa i Maryi; jego słowa znaczyły, że wspiera nas Pan Jezus i Maryja). Czego więcej potrzeba! To był najkrótszy egzorcyzm w mojej karierze, dwa razy spotkaliśmy się na modlitwie i spokój. Czy to nie jest widowiskowe?
Udział dzieci i młodzieży w ulicznych protestach to nieraz wyraz buntu naturalnego w tym wieku. Niestety, powodem bywa także coś znacznie gorszego. Człowiek albo stanie po stronie Boga i wybierze wolność, albo stanie po stronie złego ducha i wybierze zniewolenie. O tym, jak ważną umiejętnością w procesie chrześcijańskiego wychowania dziecka jest nauczenie go właściwych wyborów.
Rozmawiamy z egzorcystą ks. Marianem Rajchelem.
Ks. Sławomir Sznurkowski, paulista: Zauważył Ksiądz, że w społeczeństwie nastąpiła ostatnio radykalna zmiana w rozumieniu pojęcia „wolność”? Chociaż jesteśmy jednym narodem, to jakże odmiennie rozumiemy znaczenie tego słowa. Jak Ksiądz mógłby to skomentować?
Ks. Marian Rajchel: Z jednej strony naród to wspólnota zjednoczona nie tylko miejscem zamieszkania, językiem czy historią, ale też wartościami, którymi kieruje się w codziennym życiu, a z drugiej — widzimy dziś tłum na ulicach, który wyje, rzuca wulgaryzmami, obraża tych, którzy myślą inaczej, ubliża im, poniża ich i zastrasza, nawet pod ich mieszkaniami, z dziką rozkoszą depcze i niszczy najwspanialsze pomniki, symbole ludzkiej wiary, mądrości i patriotyzmu, profanuje świątynie i obrzędy religijne, a przede wszystkim manifestuje swoją nienawiść do wszystkiego, co dotychczas było uznawane za mądre, szlachetne i piękne. Najbardziej zaskakuje mnie, że taki styl życia pochwalają „autorytety” polityczne, naukowe i artystyczne. Nie tylko zresztą „autorytety” nazywają tę formę życia i manifestowania „nową cywilizacją” i domagają się od wszystkich ludzi na świecie jej przyjęcia, nadając jej nawet moc praworządności. Inni grożą ekonomicznymi sankcjami za wszelki sprzeciw wobec niej. Opanowali już wcześniej najwyższe stanowiska w organizacjach międzynarodowych, by nie było do kogo się odwołać, zaskarżyć ich decyzji, w obawie przed wolnością obywateli.
W tej sytuacji rodzina staje się znów polem walki dobra ze złem. Jakie są objawy i owoce zniewolenia rodzin przez złego ducha?
Totalny atak na Boży styl życia rodzin to „wynalazek” naszych czasów. Zawsze były odstępstwa, ale traktowano je jako wyjątki i były one potępiane przez opinię publiczną. Złe duchy potrzebowały długiego czasu i potężnego rozwoju techniki, by przy jej pomocy sięgnąć po dusze dzieci w miłujących je rodzinach. Pierwszy etap to takie zagospodarowanie czasu, umysłów i serc rodziców, by nie starczyło miejsca na rozwój i pogłębienie ich relacji z dziećmi. Odbywa się to dwoma torami: w krajach komunistycznych rodzice zajęci są pracą dla zdobycia środków do życia, a w krajach „rozwiniętych” (tylko materialnie) — zaangażowani w tzw. wyścig szczurów, by zdobywać coraz to nowe przedmioty, często nieprzydatne, ale które „trzeba” albo „wypada” mieć. Jednocześnie powszechne jest kuszenie do korzystania z rozrywek, coraz bardziej zboczonych i niszczących. Takim życiem kieruje „niewidzialna ręka” starego kusiciela. W tej sytuacji dzieci przestały być najważniejsze w troskach rodziców. Nimi też się zajęto — to drugi tor. Stworzono mnóstwo zabawek, bajek, gier i innych „rozrywek”, które przyczyniły się do ukształtowania nowego środowiska dzieci — potem młodych ludzi — podobnie pogubionych, szukających „utraconego raju” i zbuntowanych (przede wszystkim dzięki „pedagogii” toksycznych rozrywek). Te działania nie były przypadkowe czy konieczne, ale zaplanowane i realizowane przez najtęższe umysły naukowców, przedsiębiorców i tzw. pożytecznych idiotów dążących do rządzenia światem.
Jakie środki obrony zaproponowałby Ksiądz rodzicom?
Trzeba jasno i kategorycznie zdefiniować zło i odciąć się od niego — jak w każdej dobrej spowiedzi. Konieczne jest ukazywanie nieskończonego miłosierdzia Bożego, by nikt nie dał się złapać w pułapkę: „Bóg ci tego nie odpuści”. Ale też zagłaskiwanie typu: „nic się nie stało”, na pewno nie pomoże, bo tylko prawda wyzwala. Konieczna jest też troskliwa pomoc w wytrwaniu w wierności Bogu, najłatwiejsza do osiągnięcia w dobrych wspólnotach religijnych. Wielką pomocą są tu media katolickie, a nie te naginane do potrzeb czy służebne wobec tzw. poprawności. Nie do zastąpienia jest rola prawdziwego, szczerego, przyjaznego duszpasterstwa, a ze strony wiernych — starania o pogłębienie życia religijnego, zwłaszcza sakramentalnego. Przekonanie, że religia „dorosłym do samodzielności” nie jest już potrzebna, właśnie zostało obalone. Alternatywą jest zdziczenie, obejmujące nawet najwyższe autorytety naukowe, społeczne, polityczne i wszelkie inne. To praca na długie lata.
A jeśli rodzice uważają, że dziecko trzeba uwolnić od wpływu demona?
Moja rada to: przede wszystkim intensywne życie rodzinne, jak najczęstsze rozmowy, wspólne prace, wyjazdy, rozrywki, dokształcanie. Jeżeli korzystanie z telewizji i internetu — to razem z dziećmi. I bardzo ważne — wspólne uczestnictwo w liturgii, nabożeństwach, modlitwie w domu. Bez rozwoju życia religijnego sam rozwój intelektualny nie wystarczy. W rozmowach z dziećmi poruszajcie często tematy religijne, nawet tajemnice wiary, by je przybliżać, pokazać, że to ważna sprawa także dla was, rodziców. Zauważcie, że każda dziedzina życia przesycona jest dziś tematami przemocy, seksu i magii. Unikajmy horrorów, złej muzyki, złych „rozrywek internetowych”, a nawet ludzi, którzy poza takimi tematami niczego więcej nie widzą. Chrońmy dzieci, uczmy je selekcji tego, czym żyjemy na co dzień. Uczmy panowania nad emocjami, delikatności wobec innych. Pamiętajmy, że najlepsza nauka to własny przykład.
Jedną z form pomocy rodzinie jest modlitwa o uwolnienie. Jaką modlitwę poleciłby Ksiądz rodzicom do odmawiania?
Wspaniałymi i „mocnymi” modlitwami są: Różaniec, Koronka do Miłosierdzia Bożego, modlitwy do św. Michała Archanioła, do Anioła Stróża, a przede wszystkim uczestnictwo we Mszy św. i Komunia św. — np. pięć Komunii św. do pięciu ran Pana Jezusa. Dużą moc oddziaływania na uczestników ma wspólna modlitwa w rodzinie i każdej wspólnocie.
Jak ważna jest czujność rodziców?
Profilaktyka jest najlepszą i najłatwiejszą formą walki z każdą chorobą i każdym złem. I najlepszą obroną. Trudno nie zauważyć, że ktoś zawładnął młodym pokoleniem. Ktoś ukryty i patologicznie zdeformowany nienawiścią do człowieka, a głębiej — do „Jego obrazu i podobieństwa”. Ktoś po ludzku wszechwładny, ktoś, kto stoi bardzo wysoko i stać go na wszystko. Dlaczego nie szukamy głębszych źródeł tej straszliwej deformacji człowieczeństwa? Dlaczego nie widzimy katastrofy i nawet nie próbujemy nazywać rzeczy po imieniu? A jeśli to jest „nowa cywilizacja” — czy nie należy jej zdemaskować i odrzucić w obronie nie tylko wiary, ale i człowieka?!
opr. mg/mg
https://opoka.org.pl/biblioteka/I/ID/niedziela202104-ratujmy
Dzieciństwo wpisał mi Pan w wojnę. Może stąd zainteresowanie wojskiem, historią bitew… I podziw dla munduru; nosili go ci, którzy walczyli z napastnikami, ale nigdy nie podbijali, wierni hasłom na sztandarach: „Bóg – Honor – Ojczyzna”. Od dawnych bitew „Przedmurza” (chrześcijaństwa i Europy) do bohaterów II wojny światowej. Ten mit zniszczył stan wojenny, gdy „brat zabijał brata”. W miejscu dumy – gorycz i obrzydzenie (kto śmiał wysłać polskich żołnierzy przeciw Polakom, kto ich tak „odczłowieczył” i „odpolaczył”?!!!). Przetrwała wiara w dobro ukryte w Narodzie. Tak bosko potwierdzona wyborem Papieża – Polaka, tak ślicznie po ludzku „objawiona” światu „Solidarnością”, która atakowana i rozbita przez zdrajców, zeszła w podziemie, ale jeszcze nie zginęła”. Jakże perfekcyjnie upominał się o nią i o Naród, w samą porę wybrany, Zastępca Chrystusa na ziemi, ile wniosła Jego nieustanna modlitwa, zabiegi, także polityczne (dlaczego wtedy nie wołaliście „niech się Kościół nie miesza do polityki?!”. I kim jest ten, który twierdzi: „ja obaliłem komunizm”?!).
Mały wycinek jarosławski polskiej rzeczywistości. Trzeba było pokonać wstręt (to nie była nienawiść!), groźby i szantaż TW, np. na ulicy: „nie chce mieć księdza na sumieniu, ale jeśli ks. nie przestanie… to po księdza przyjdą”, albo wizyty „jaśnie oświeconych ciemniaków” z pouczeniami i niedopuszczaniem do głosu – „teraz ja mówię, jak skończę, a ks. będzie miał coś do powiedzenia…”; temu odwdzięczyłem się „pięknym za nadobne”, bo gdy skończył i chciał mi przerwać, powtórzyłem jego „mądrość”; innemu, który przyszedł obarczyć mnie odpowiedzialnością za to, co się dzieje poza kościołem po nabożeństwie – przy krzyżach z kwiatów i zniczy – wyjaśniłem, że odpowiadam tylko za to, co się dzieje w Kościele i poradziłem, by pozwolili ludziom spokojnie się rozejść, a nie prowokowali pałowaniem. Zastraszali też wikarych; kiedyś ks. Henryk S. nie chciał jeść kolacji, bo… dzisiaj w nocy mają przyjść po niego. Przekonałem go, że jeśli go zamkną, to najbardziej będzie żałował, że nie zjadł ostatniej kolacji.
Trzeba było dawać otuchy, budzić nadzieję. Najpierw codzienne modlitwy w każdej Mszy św. i nabożeństwie za internowanych, za „Solidarność”, za Ojczyznę. Homilie „na temat” (wtedy ludzie na to czekali… gdy później pobożna osoba zwróciła mi uwagę, że za dużo mówię o polityce, odpowiedziałem: „więcej wolności miałem w stanie wojennym, niż w waszej demokracji”). Szopka była wspaniałą okazją; ustawiliśmy ja na tle mapy Polski, na niej od strony wschodniej czerwień krwi i smok z Apokalipsy. To było planowane. Zaskoczyli patrzący, gdy w smoku, po grubych brwiach, rozpoznali Breżniewa. Podobnie było z dekoracjami Bożego Grobu (co roku inne). To też było „docenione” w rozmowach z agentami. Wspaniale pomagała przy tych dekoracjach p. Katarzyna Matwiejowa, wykładająca w Liceum Plastycznym, z synami.
Największą troską było odnaleźć miejsce internowania. Dopiero dzień przed Wigilią doszło: Uherce w Bieszczadach. Z naszej parafii porwano sześciu mężczyzn, z miasta i okolicy ok. 20. Natychmiast ruszył „patrol zwiadowców”, przede wszystkim w osobie p. Felicji Olszańskiej, dyrektorki szkoły podstawowej, do ich rodzin w Jarosławiu i okolicy. Niektóre rodziny były zabezpieczone, innym trzeba było zorganizować pomoc. O tym, przez pierwszych odwiedzających, poinformowaliśmy internowanych. W styczniu doszło do wizyty w Uhercach ks. bpa Tadeusza Błaszkiewicza i kilku księży. Dowiedziałem się po fakcie. Odtąd zaczęliśmy przygotowywać własny wyjazd. Udało się początkiem lutego. Z p. dyr. Felicją Olszańską (za to wnet ją pozbawiono stanowiska dyrektora), p. Krystyną Petry, żoną jednego z internowanych, ich 6-letnią córeczką, Kasią i kierowcą taksówki, mężem nauczycielki ze szkoły p. Olszańskiej, poprzez kontrole; dłuższą (dzwoniono do Warszawy) w Żurawicy i krótką pod Leskiem, i przystankami u proboszczów w Kuźminie i Uhercach, dotarliśmy do więzienia. Panie otrzymały widzenie z p. Tomaszem Petry, ja, po wielu trudnościach, z p. dyr. Marianem Januszem. Udało się też przekazać paczki z żywnością. Potem byłem jeszcze dwa razy w Uhercach, raz widziałem się z T. Petry, a raz nie pozwolono na widzenie. Ostatni raz byłem w marcu, gdy w Uhercach przebywali internowani ze Śląska. Wspaniałe przeżycie. Najpierw rządzili strażnicy, potem, gdy tłum odwiedzających Ślązaków gęstniał, strażnicy schowali się. A ludzie krzyczeli, by usłyszeli ich internowani (w budynku naprzeciw bramy), śpiewali. Czuli się wolni. Po strajku głodowym internowanych przewieziono do szpitala w Sanoku. Tam mogłem bez przeszkód odwiedzać ich, nawet co tydzień.
Oddzielnym tematem było ukrywanie przewodniczącego „Solidarności”, p. Kazimierza Ziobro. W noc łapanki udało mu się dotrzeć do Huty i zorganizować strajk. Prawie całą niedzielę 13 grudnia trwały rozmowy. Ok. godz. 14.00 dostałem telefon (jeszcze działał), żeby przyjechać odprawić Mszę św. Dojechałem taksówką bez przeszkód, ale trzeba było czekać na przerwę w obradach. Po dłuższym czasie wróciłem prosząc, by dali znać, jak przyjdzie pora. Nie dali, bo w międzyczasie przyjechało czterech księży z Kolegiaty, jeden celebrował, a trzech spowiadało. Wracając wywieźli Przewodniczącego (przebranego w sutannę, a jeden z księży wyszedł z ludźmi w cywilnym ubraniu, bo strajk zakończono). Przewieziono go do klasztoru, potem pomagaliśmy organizować pobyt na różnych plebaniach, najdłużej był w Miękiszu Nowym u śp. ks. Jana Rzeszutka i w Ryszkowej Woli u ks. Stanisława Putyły. Udało się nawet dwa razy doprowadzić do spotkania z żoną, choć bardzo obawialiśmy się wpadki (była pod obserwacją). Nie odnaleziono go, ujawnił się sam w maju, gdy zapewniono, że go nie aresztują.
„Solidarność” żyła. By ułatwić spotkanie formalnych i nieformalnych członków, (w większości nauczycieli), spotykaliśmy się przy parafii NMP Królowej Polski już od stycznia 1982 roku najpierw pod szyldem Biblioteki Parafialnej, później Ruchu „Odrodzenie” (w niedługim czasie przy pomocy „wtyczki” rozbili nam te spotkania). Omawiane były tematy religijne (umocnienie wiary i szczególnie nadziei), historyczne (także dzieje oręża polskiego), literatura prawdziwie piękna – taki oddech normalnością. To były ramy zewnętrzne, a za nimi – kontakty z internowanymi, opieka nad ich rodzinami, organizowanie pomocy w trudnych okolicznościach stanu wojennego, rozdawanie darów nadchodzących z zagranicy. Łącznikiem z rzeszowską „Solidarnością” był p. Tadeusz Ulma, który dojeżdżał do uczelni w Rzeszowie (później zwolniony z pracy, był jakiś czas katechetą w naszej parafii). W rozdawaniu darów pracował cały zespół, szczególnie ofiarną była śp. Stanisława Olchowa.
Powoli wracała nadzieja, potem zaczęli wracać internowani (ostatni p. Waldemar Mikołowicz i Andrzej Szewczyk ok. Mikołaja 1982 r.), wszyscy internowani z naszej parafii przyszli z życzeniami imieninowymi na Niepokalaną; do dziś trzymam pamiątkę, obraz Matki Bożej Miłosierdzia z Ostrej Bramy z ich podpisami. I życie potoczyło się dalej… Niektórzy z internowanych wrócili do partii, inni weszli we współpracę z postkomunistami po 1989 r. Jedni się „urządzili” w nowej „sytuacji”, inni nie. Procesy, jak się okazało, ogólnopolskie doprowadziły do tego, co mamy (ile trzeba zmienić, żeby się nic, albo niewiele zmieniło…?!). Bo Pan Bóg daje szanse, ale ich wykorzystanie zależy od naszej wiary, pracy, ofiarności, uczciwości… I znów żyje nadzieja, że jak przeszliśmy przez komunę, tak, z Bożą pomocą przejdziemy przez libertynizm. Liczymy nie tylko na dobro w człowieku i Narodzie, ale przede wszystkim na Miłosierdzie Boże. Oby tylko szybciej…
Jarosław, 31 października 2010 roku
Biuletyn informacyjny Miasta Jarosławia nr 12/2010 wydanie specjalne