NAGRANE
Jak się może nawrócić ateista? Może obliczyć straty,
ks. Marian Rajchel
może się bać kary, ale nawrócenie to przemiana spojrzenia,
to powrót do miłości – tam nie ma uzasadnienia
PISANE
Wspomnienie dziecka duchowego
Jarosław, 24 grudnia 2019 r.
Wigilia u ks. Rajchela .. tego się nie spodziewałam. Zaprosił mnie na 16.00. Mam nadzieję, że nie zmienił swoich planów ze względu na mnie, że to nie przeze mnie nie poszedł na wigilię, tylko został w domu .. Rano, jak się u niego spowiadałam mówił, że dziś nikogo już nie przyjmie, a tu nagle sms żebym przyszła na 16.00. Poszłam. Ksiądz mnie przytulił, pobłogosławił. Zdjęłam kurtkę, weszłam do pokoju. Ksiądz mówi, że nie będzie 12 potraw, na kolację mnie nie zaprosi, ale zrobi mi herbatę i kromkę chleba. I zrobił. Jak ojciec. Patrzyłam, jak przygarbiony stoi w kuchni i kroi chleb, jak robi herbatę. Zapytałam, czy to z wody święconej, zaśmiał się, że nie i zapytał czy poświęcić. Ja na to, że lepiej egzorcyzmować, lepsza skuteczność. Przyniósł mi chleb z serem i herbatę, sobie też. Podzieliliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia, pomodliliśmy się i zasiedliśmy do tej nietypowej wigilii. Dwie kromki to dwa dania, jako trzecie kawałek sernika, a ostatnie cukierki. Ksiądz opowiadał mi o swoim życiu i działaniu, jak budował kaplicę, kościół dom, opowiadał o rodzinie i powołaniu. Potem kolędowaliśmy, Ksiądz zaczął od kolędy którą jako pierwszą śpiewała jego mama. W sumie zaśpiewaliśmy trzy kolędy. Na koniec Ksiądz mnie pobłogosławił i przytulił. To była najwspanialsza wigilia mojego życia.
Małgorzata
Wspomnienie dziecka duchowego
Lugano – Jarosław, 14 listopada 2022 r.
Ks. Mariana Rajchla poznałam w Łańcucie. Jeździłam tam do rodziny. W Łańcucie o księdzu mówiono „Homo Dei – Boży Człowiek”. Pewnego dnia poszłam do księdza do spowiedzi. Byłam tak zachwycona tą spowiedzią, że od tej pory, gdy chciałam się „porządnie” wyspowiadać, to jechałam do Łańcuta. Oczywiście wcześniej na tę spowiedź się umawiałam. W 1975 r. ks. Rajchel rozpoczął posługę w kaplicy przy ul. 3 Maja, gdzie później powstała parafia pw. NMP Królowej Polski. Chodziłam wtedy do Szkoły Podstawowej Nr 10 i ksiądz Rajchel uczył mnie religii. Jednak, gdy moja mama ciężko zachorowała, to często opuszczałam katechezę, ponieważ chodziłam do mamy do szpitala. Kiedyś ksiądz mnie spotkał i zaproponował: „dziecko, chodźmy razem do szpitala, a później będzie religia”. Niezwykły kapłan. Byłam jego dzieckiem duchowym, on mnie prowadził. Był dla mnie jak ojciec. Kiedy mnie pobłogosławił, to doświadczałam ogromnej siły i radości.
Przeżywając ciężkie chwile umawiałam się z ks. Marianem, opowiadałam o tym, co mnie boli i prosiłam, żeby mnie oczyścił. Nosiłam w sobie wielki żal do bliskich osób. Ksiądz bardzo mi pomagał w pracy nad sobą. Przekonywał i prowadził na drodze do przebaczenia. Wytłumaczył mi, że wybaczenie jest najlepszą rzeczą, jaką mogę dać samej sobie, bo wtedy lepiej się czuję i piękniej żyję.
W 2003 r. pracowałam w radiu „Ave Maria”. Pamiętam transmisje z wielu parafii, gdy odbywała się peregrynacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i jej zakończenie w kościele pw. Chrystusa Króla. Często miałam dyżury w radiu w niedzielę, gdy audycje muzyczne prowadził Andrzej Wyczawski. Potem wyjechałam do Włoch. Pracowałam przy ludziach chorych, czasem umierających. To były osoby wierzące. Często udawało mi się przekonać rodzinę chorych, by zaprosiła księdza z posługą. Jeśli rodzina nie chciała się zgodzić na obecność kapłana, wtedy dzwoniłam do księdza Rajchla i on się za nich modlił.
Zawsze, gdy dzwoniłam do ks. Mariana, mówił „dziecko wracaj do domu, wracaj”. Przed przyjazdem do Polski umawiałam się z księdzem i zawsze się spotykaliśmy. Delikatnie zwracał mi uwagę, że palenie papierosów, jak każde uzależnienie, ma skutki… Jak on się cieszył każdym spotkaniem, każdym telefonem. Księdza nie można zapomnieć. Był dla mnie bardzo ciepły, ale też surowy, konsekwentny.
Wyszyłam dla księdza Madonnę Perugii, a na odwrocie napisałam dedykację. Ja natomiast otrzymałam od księdza piękną rzeźbę Matki Bożej, którą mam do dziś. W grudniu 2020 r. zadzwoniłam do księdza, był słaby i mówił, że trochę choruje. Była to nasza ostatnia rozmowa.
O śmierci księdza Mariana Rajchla dowiedziałam się z Internetu. Wtedy zadzwoniłam do księdza z polskiej parafii w Szwajcarii, gdzie mieszkam i poprosiłam o odprawienie Mszy św. za śp. ks. Rajchla. Miałam wówczas trudny czas. Firmy były pozamykane przez Covid, syn był bez pracy i miał długi. Nie minął tydzień – syn dostał pracę, ja również.
Bardzo płakałam po śmierci ks. Rajchla. To był nie tylko ksiądz, to mój przyjaciel. Był dla mnie jak ojciec. Codziennie modlę się za księdza, rozmawiam z nim. Często słucham jego audycji, rekolekcji, konferencji.
W listopadzie 2022 r. przyjechałam z koleżanką do Jarosławia. Chciałam się pomodlić przy grobie księdza, więc wzięłam gumę do żucia, bo księdzu by się nie podobała woń papierosów. Kościół był zamknięty, ale i tak przez kratę w świątyni opowiedziałam ks. Rajchlowi o sobie i swoim życiu. Jestem przekonana, że ksiądz zaplanował mój pobyt w Jarosławiu, spotkałam bliskie księdzu osoby i otrzymałam książkę wydaną z okazji 25-lecia radia oraz drugą „Wystarczyła Mu sutanna uboga”, wydaną już po śmierci ks. prałata, zawierającą kazania i przemówienia pogrzebowe oraz liczne wspomnienia i świadectwa. Dowiedziałam się również o stronie internetowej dotyczącej ks. Rajchla i przygotowaniach do utworzenia sali pamięci tego wspaniałego kapłana. Jestem przekonana, że świadectwo jego życia, posługi i cierpienia wyda obfite owoce.
Ewa
„Pierwsze wspomnienie związane z osobą Księdza Prałata, które ciągle do mnie wraca, to jego pochylona sylwetka, zużyta mocno sutanna, charakterystyczne sandały i nieodłączna fioletowa stuła. Większość pielgrzymki spędzał z tyłu grupy, gdzie w ciszy posługiwał spowiedzią, rozmowami, kierownictwem duchowym, może też jakąś formą modlitwy wstawienniczej. Do mikrofonu podchodził najczęściej na początku dnia, aby nas wprowadzić w temat danego dnia pielgrzymki i wieczorem, kiedy prowadził niezapomniane podsumowanie kolejnego etapu w formie wieczornego rachunku sumienia.
Z pierwszych chwil spędzonych razem z Ks. Prałatem zapadły mi w pamięci treści, które przekazywał, a także nieprzeciętna umiejętność, sztuka mówienia o rzeczach bardzo głębokich, trudnych, czasem zawiłych od strony teologicznej, duchowej czy też psychologicznej. Wszystko to potrafił przedkładać nam do refleksji w sposób bardzo prosty, posługując się różnymi obrazami, symbolami zaczerpniętymi z naszego codziennego życia. Prosty przykład: kiedy przechodziliśmy wśród łanów zbóż, Ks. Prałat potrafił je pięknie wpleść w treść swoich refleksji.
ks. dr Witold Burda
„Pielgrzymkowe kolumny składają się w przeważającej części z ludzi młodych: licealistów, studentów i sporo od nich starszych pątników, którzy od wielu już lat pielgrzymują. Ksiądz Prałat od pierwszego dnia zawsze czuł się pomiędzy pątnikami jak „ryba w wodzie”. To był jego czas. Szedł przeważnie z tyłu grupy i mimo, że nie był już wtedy przewodnikiem, to ciągle czuwał, by wszyscy mieli kapelusz czy chustkę na głowie, by było bezpiecznie, by nie pomylić drogi, by nagrać konferencję dla radia, by też nie marnować czasu na próżne rozmowy. Troszczył się szczególnie o Boże Słowo, rozważał je, dbał o modlitwę, której było naprawdę sporo, (…) dyscyplinował, zawsze dopingował, przypominał o różańcu i bardzo często powtarzał, że pielgrzymka to nie tylko przygoda, ale też świadectwo, bo inni cię widzą… Z tej modlitwy, którą zawsze głęboko przeżywał i z głoszonych konferencji podczas drogi oraz z jego postawy płynęła siła, bo rozważał dla nas wszystkich Słowo Boże, pokrzepiał, dobrze radził, starał się odpowiadać na trudne pytania, rozwiązywać problemy. Kiedy brał do ręki mikrofon i prosił o skupienie, grupa „wyciszała się”. Wiedzieliśmy, że będzie długo, ale wiedzieliśmy też, że tworzy się teraz przestrzeń, aby kontemplować Boga, stanąć przed Nim twarzą w twarz, oddać Mu różne problemy. Kto uważnie słuchał, zawsze ubogacał się tym słowem – głębokim, życiowym, pokazującym właściwy kierunek myślenia, i choć niekiedy surowym, to zawsze wypowiedzianym z miłością i w trosce o dobro bliźniego.
A tak zwyczajnie podczas drogi, kiedy nie głosił konferencji czy na postojach – siadał w grupie przyjaciół i potrafił zaczepiać przechodzących, żartować, proponował często łyk herbaty czy ciastko…
Taki był – zwyczajny w pierwszym kontakcie, wymagający najpierw od siebie, a potem od innych, czasami nerwowy, ale zawsze pełen pokory i serdeczności. Doświadczenie, które wyniosłem z tych wielu wspólnych pielgrzymek nauczyło mnie bardzo dużo: że warto być człowiekiem gorliwym, warto poświęcić się do końca dla sprawy Boga, warto pokonywać swoje ograniczenia”.
ks. Rafał Kapuściński
„Ksiądz Prałat Przewodnik żartobliwie zachęcał: jak ktoś nie może iść, to niech siada z prawej strony. Jak będziemy wracać, to go „zgarniemy”. Nie bardzo odpowiadało mi to rozwiązanie, więc szłam dalej. I trzeba było mocno odbić od siebie, aby zwrócić uwagę na prawdziwe bogactwo duchowe pielgrzymujących obok braci i sióstr pielgrzymkowych, a przede wszystkim hart ducha Księdza Przewodnika, który myślał o wszystkim – o realizowaniu codziennego programu, o bezpieczeństwie pielgrzymów, o nagrywaniu i przekazywaniu transmisji z grupy pielgrzymkowej do studia w Jarosławiu. Widział, kogo boli głowa, komu zbytnio dokuczają pryszcze, kto ma niezbyt akuratny jak na pielgrzymkę strój. Raz po raz przejmował mikrofon, od którego każdy chciał się uwolnić. I siał obficie ziarno Bożego Słowa, rozwiązywał ludzkie problemy, pokrzepiał i radził, a od czasu do czasu rozweselał dobrym żartem. Skąd miał tyle sił? Pod jego troskliwym okiem każdy mógł się czuć bezpiecznie, bo Ksiądz Przewodnik czuwał, by nie pomylić drogi, by strawy duchowej nie brakowało, by nie marnować zbytnio czasu na niepotrzebne rozmowy czy mało poważne przerywniki.
Doświadczenie wyniesione z pierwszej pielgrzymki nauczyło mnie wiele. Kapłańska gorliwość i poświęcenie się bez reszty dla Bożej sprawy, radykalizm i asceza, jaką można było dostrzec na każdym kroku u Księdza Przewodnika, poruszały mnie wewnętrznie i zawstydzały. Nauczył mnie swoim przykładem pokonywać siebie. Każda następna pielgrzymka była swoistym doświadczeniem. Dziś z perspektywy czasu każdą z nich poczytuję sobie jako szczególny dar łaski, bez którego życie byłoby na pewno uboższe.
U gospodarzy na noclegach Ks. Marian przyjmowany jest serdecznie nie jak Gość, ale jak Swój. Jakże często można było usłyszeć od pozdrawiających pielgrzymkę mieszkańców na widok Księdza Mariana okrzyk – O! jak to dobrze, że Ksiądz jeszcze idzie!!!.
Ksiądz Prałat Marian jest szczególnym pielgrzymem i przewodnikiem pielgrzymów. Ten styl jego duszpasterskiej posługi stał się swoistym rysem naśladowania Jezusa Chrystusa, który całą swoją obecnością na ziemi, jako Bóg – Człowiek, był pielgrzymem – był w drodze”.
s. Krystyna Kasperczyk
„Miałam szczęście uczestniczyć w pieszej pielgrzymce z Białegostoku do Wilna, którą Wujek prowadził od strony duchowej. Zawsze widziałam go w sutannie (mimo upału), „oblepionego” zmęczonymi uczestnikami pielgrzymki, których Ksiądz wręcz „ciągnął” i wspierał. Konferencje głoszone przez niego zapadały na długo w pamięci.
I później Wilno, i wieczór z różańcem w ręku przy Matce Bożej w Ostrej Bramie, Apele Jasnogórskie… Wujek mógł otrzymać lepszy nocleg gdzieś w mieście i my, czyli parę osób z jarosławskiej ekipy Wujka również, ale Ksiądz Marian zawsze wybierał nocleg w starej kamienicy przy samej Kaplicy w Ostrej Bramie. Warunki tam były bardzo prymitywne (m. in. kłopot z wodą i toaletą), trzeba było spać na gołej podłodze na klatce schodowej półpiętra kamienicy, którą naprzód trzeba było jeszcze jakoś posprzątać. Nagrodą jednak było to, że spaliśmy dosłownie przy Matce Bożej. Jak klęknęło się przy oknie, to na tej samej wysokości, niemal parę metrów obok, był cudowny wizerunek Maryi. Wujek uważał, że to najlepsze miejsce i miał rację, i za to będę mu zawsze wdzięczna. Poza tym Wujek wiedział, że w tej kamienicy czeka na nas, pielgrzymów, stary Polak – wilnianin, który witał nas bochenkiem dużego chleba.
Żył bardzo skromnie, ale te wizyty Kapłana i pielgrzymów w jego biednym domu były dla niego uroczystym wydarzeniem. I to wszystko Ksiądz Marian umiał dobrze odczytać”.
Anna Radomska
„Ks. Marian został przez Pana Boga postawiony na mojej drodze. Jest wspaniałym kapłanem, który daje świadectwo o Chrystusie swoim życiem. Miałem możliwość wiele razy doświadczyć jego ojcowskiego ciepła, dobrej rady. Podczas pielgrzymowania często nocowałem w jednym pokoju z Ks. Marianem. To, że zostałem przewodnikiem tej pielgrzymki, to również jest owocem wielu naszych rozmów, gdyż tę decyzję konsultowałem z Ks. Marianem.
Jest on autentycznym Świadkiem Chrystusa. Widziałem jego umiłowanie modlitwy, szczególnie tej brewiarzowej, którą rozpoczyna już wcześnie rano, zanim wszyscy wstaną. Nigdy nie słyszałem z jego ust narzekania na niewygody czy trudności pielgrzymkowe. Jeśli jest ciepła herbata, to już dobrze. Często powtarza słowa: Wesołe jest życie staruszka… Choć rok urodzenia jest przedwojenny, to jest młody duchem. Wiele razy, szczególnie pod koniec dnia, daje siłę swoją postawą młodym, którzy się ociągają.
Od kiedy uczestniczę w pielgrzymce, Ks. Marian głosi konferencje, które są pokrzepieniem naszych serc i wskazują na Tego Najważniejszego w naszym życiu, na Jezusa Chrystusa, który na świat przyszedł, aby nas zbawić. W swoich rozważaniach podejmuje aktualne tematy, które przynosi życie, a jednocześnie ukazuje naukę Kościoła katolickiego. Wiele osób udział w tej pielgrzymce łączy z osobą Ks. Mariana. Bardzo ważną posługą podczas pielgrzymki jest sprawowanie sakramentu pokuty, zdarza się, że zanim ktoś przystąpi do spowiedzi, prowadzi długą rozmowę na temat swojej duszy. To jest piękne i umacniające świadectwo”.
ks. Wojciech Dąbrowski